Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/206

Ta strona została skorygowana.
—  190  —

są bardzo małe w porównaniu do niebezpieczeństwa, na jakieby nas narazić mogło twoje niedoświadczenie. Wszystko teraz zależy od obrotności, chytrości i przytomności umysłu; najmniejsza nieostrożność wszystkich nas zgubi.
Roland, lubo z niechęcią, musiał przystać na zdanie doświadczonego myśliwca; wyprosił sobie tylko, ażeby go podprowadzili pod samą wieś, iżby w razie potrzeby mógł im pospieszyć z pomocą.
Gdy noc zapadła, wszyscy trzej opuścili wzgórze i ostrożnie zeszli w dolinę. Szczekanie psów i dzikie wrzaski napół pijanych Osagów dozwoliły naszym podróżnym dojść niepostrzeżenie ku najbliższym chatom. Przeszło sto chat, szałasów i innych budowli składało wieś indyjską, przez tyleż rodzin zamieszkałą.
Podróżni przebrnęli rzekę i ukryli się w krzakach, oczekując dopóki Indyanie, obchodzący piciem i wrzaskami szczęśliwą wyprawę, nie udadzą się na spoczynek.
Ze wsi dolatywały wciąż dzikie wrzaski: to radosne okrzyki, to znów żałosne wycia, w miarę tego jak dzicy przypominali sobie odniesione zwycięstwa lub poległych współbraci. Z wrzaskami tymi mieszały się krzyki kobiet i dzieci, co okazywało, że cała ludność wsi brała udział w obchodzie zwycięstwa.
— Sądziłem, że jeszcze nie powrócili z wyprawy i że zastaniemy we wsi same kobiety i starców — mówił Natan. — Teraz daleko cięż-