sza czeka nas przeprawa; w Bogu nadzieja, że się uda, gdyż znając obyczaje Osagów, jestem pewien, że się popiją, obchodząc ten tryumf. Trzeba jednak zaczekać jeszcze parę godzin, zanim stosowna nadejdzie pora.
Nakoniec, po kilku godzinach oczekiwania, Natan około północy zawiadomił swych towarzyszy, iż nadszedł czas. Upomniawszy Rolanda, ażeby nie opuszczał swego miejsca, dał mu radę, aby w razie, gdyby do brzasku nie powrócili, nie czekał dłużej ale śpieszną przedsięwziął ucieczkę.
— Indyjska wieś — mówił kwakier — bywa częstokroć pułapką, do której wnijść łatwo, ale wydobyć się z niej trudno. Jeżeli zginę, weź pod opiekę Cukierka. Widzę, że się przywiązał do ciebie; będziesz miał wiernego przyjaciela i doskonałego przewodnika.
Po tych słowach oddał pod opiekę Rolanda swoją strzelbę, całkiem mu w tej wyprawie niepotrzebną, polecił Ralfowi toż samo uczynić, a polem, zwróciwszy się do pieska przemówił do niego głosem tak poważnym, jak gdyby zwracał słowa swoje do człowieka:
— Cukierku! Zostawiam cię pod opieką tego młodzieńca. Jeżeli nie wrócę, bądź mu posłuszny, wierny, jak byłeś dla mnie.
Pies zdawał się rozumieć słowa pana, przykucnął bowiem do ziemi u stóp Rolanda. Natan z Ralfem oddalili się natychmiast, pozostawiając towarzysza zagłębionego w myślach.