Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/208

Ta strona została skorygowana.
—  192  —
ROZDZIAŁ  XVIII.
Dwaj biali.

Noc gwiaździsta i jasna nastąpiła po dniu gorącym i pogodnym. Natan nie zachwycał się jej pięknością, bo raczej burza byłaby dlań nierównie przydatniejsza. Na szczęście śród wsi rosło dużo krzaków, poza którymi mogli się przesuwać niewidzialnie. Ralf towarzyszył mu w milczeniu.
Kiedyniekiedy dawały się słyszeć z pomiędzy chat okrzyki. Czy te dzikie głosy, czy jakieś przeczucie ponure wpływało na kwakra — niewiadomo; dosyć, że szedł ze schyloną głową, w smętnych pogrążony myślach. Opodal od nędznej chatki, uplecionej z chróstu i pokrytej dachem ze skór, Natan zatrzymał swego towarzysza i szepnął mu do ucha bardzo cicho:
— Powiedziałeś mi, żeś tu kradł konie, że więc znasz wieś dokładnie.
— Jak moją własną kieszeń: ma się rozumieć, tę jej część, gdzie stoją konie, bo przecież nie mogłem wałęsać się wszędzie. Droga do stadniny idzie koło chaty. Konie stoją tam w wąwozie, gdzie te miedziane karykatury zrobiły im zagrodzenie.
— Przyjacielu! — rzekł Natan — na twojej zręczności spoczywa po większej części udanie się naszej wyprawy. Jeżeli jednak będziesz dzia-