Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/209

Ta strona została skorygowana.
—  193  —

łał jak waryat, to z twojej przyczyny nieszczęśliwa branka nie odzyska wolności.
— Natanie! — szepnął Ralf cicho, lecz dobitnie. — Niech te łotry ukręcą cięciwy z moich kiszek do swych łuków, jeżeli nie będę ci posłuszny aż do obrzydliwości. Mów, radź, rozkazuj, jestem twoim niewolnikiem, spełnię wszystko punktualnie, choćbyś mi nawet kazał gardło sobie poderżnąć.
— A więc zostań gdzie jesteś, gdyż widzę, że z całej wsi znasz tylko drogę prowadzącą do końskiej zagrody. Byłoby więc bardzo szkodliwe, gdybyś się zaczął wałęsać pomiędzy chatami. Ja tymczasem wyśledzę miejsce pobytu niewolnic.
— Przecież, stary chłopie, nie możesz się przechwalać, że znasz wieś lepiej ode mnie. Czyś tu już kiedy kradł konie?
— Przyjacielu, poprzestań na mojem zapewnieniu, że w całej wsi nie masz jednej chaty, którejbym nie znał. Pamiętaj więc nie iść dopóty do miejsca, gdzie są konie zamknięte, aż ci dam znać, że Edytę uprowadzić zdołam. Być bowiem może, że całe przedsięwzięcie trzeba będzie odłożyć do przyszłej nocy.
— Ha, ma się rozumieć — zawołał Ralf — że byłoby największem szaleństwem kraść konie zanim znajdą się tacy, którzy ich potrzebować będą. A więc, krwawy Natanie, myślę, iż najlepiej zrobię, jeżeli wlezę w środek tego gęstego krzaka i utnę sobie drzemkę. Tylko pamiętaj obu-