Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/213

Ta strona została skorygowana.
—  197  —

cego doń jakieś wyrazy, których on zdawał się nie słyszeć a Natan nie słyszał wcale. Nakoniec człowiek w zawoju, zniecierpliwiony do najwyższego stopnia, zawołał:
— Do milion kroćset tysięcy! Czy mnie nie słyszysz, Atkinsonie, ty stary grzechotniku? Dlaczego mi nie odpowiadasz?
— Dlatego — odparł tamten z gniewem, po ciągając z dzbanka haust wódki — że myślę o nieszczęśliwym któremu zgotowaliśmy śmierć tak okrutną.
— Głupstwo! Bił się i dostał do niewoli a wiesz, że z jeńcem Indyanie wcale się nie pieszczą. Po co się bił z nimi? Odebrał to, na co zasłużył.
— Prawda — odezwał się Doe, czyli Atkinson — ale któż na niego naprowadził Osagów? Kto im kazał go ścigać i walczyć z nim?
— Zgłupiałeś do szczętu, stary łotrze — odrzekł nieznajomy — a wszystko z tej przyczyny, że się dajesz wodzić za nos swojej córeczce i słuchasz jej skrzeczenia.
— Ani słowa o niej! — groźnie krzyknął Doe. — O mnie mów, co chcesz, ale od niej wara!
— No, no, nie bądź tak gwałtowny, nie mam nic przeciw niej, prócz tego, że licho wie z jakiego powodu przywiązała się tak bardzo do tego chłystka i jego siostrzyczki, która mówiąc między nami, za wiele nas kosztowała.
— O tak! Wiele, bardzo wiele — odparł Doe,