oddechu i nieporządnego leżenia kwakier wniósł, iż niemało pochłonęli wody ognistej.
Natan namyślał się krótko. Wprawdzie sąsiedztwo śpiących Indyan nie było mu na rękę, lecz to mu nie odjęło odwagi. Obszedł ich ostrożnie zdaleka i dostał się szczęśliwie pod chatę Wenongi. Składała ją tylko jedna izba, o której mówiliśmy wyżej. Po obu stronach przytykały do niej szałasy ze skór, zapewne połączone z wnętrzem drzwiami. Główne wejście zamykały drzwi uplecione z chróstu.
Wszystko to kwakier przejrzał przy blasku gasnącego ognia. Budowla ta, jako przystało dla rezydencyi wodza, stała w oddaleniu od innych chat. Dokoła niej rosły gęste krzewy. Tuż obok wznosił się olbrzymi wiąz, jakoby olbrzymia straż u chaty wodza, a jego rozłożyste konary strzegły chatę od spieki słonecznej.
Natan zwrócił uwagę na jeden z namiotów, w którym światło błyszczało; dochodziły go stamtąd jakieś niewyraźne głosy. Był prawie pewien, że tam znajduje się Edyta. Ostrożnie i cicho sunął się ku ścianie namiotu, nie spodziewając się najmniejszej zawady. Wtem płomień, podsycony wiatrem, silniej wystrzelił w górę, a przy jego