Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/224

Ta strona została skorygowana.
—  208  —

Edytę, ażeby się uspokoiła i prosiła ją żeby jej dłużej nie zatrzymywała.
— Nie lękaj się — mówiła do niej — oni ci krzywdy nie zrobią. Ojciec mię o tem zapewnił, a znajdujesz się w chacie wodza, do której żaden Indyanin nie ośmieli się zbliżyć. Lecz puść mię, puść, bo jeżeli się dowie że tu byłam, zabije mnie!
— Ojciec twój! — zawołała ze wstrętem Edyta. — Wszakże słyszałam, że to on naprowadził na nas tych barbarzyńców. On to mojego nieszczęśliwego brata wydał w ręce katów... Idź! Idź! Powiedz im, niech przyjdą! Niech mnie zamordują a wtenczas wszystko się skończy.
Telie pochwyciła rękę Edyty a okrywając ją pocałunkami, mówiła z rzewnym płaczem:
— O pani! Wierz mi, że ja temu wcale nie winna; jabym za was oboje oddała życie.
— Jesteś niewinna! — zawołała Edyta z gorzką wymówką. — A któż nas zdradził? Kto wprosił się na przewodnika, ażeby nas wydać w ręce tych okrutników? Ale ja jestem gotowa wszystko ci przebaczyć, tylko nie odchodź, tylko mnie broń od tego strasznego człowieka, który nas oboje prześladuje!
Temi słowami Edyta, której umysł pod wpływem okropnych wrażeń w dziwnym znajdował się zamęcie, zaklinała Telię, ażeby jej nie opuszczała. Telie zapewniała Edytę, że nikt nie myśli wyrządzić jej krzywdy i prosiła, aby jej dłużej nie zatrzymywała, gdyż ojciec ją zabije za to, że