Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/229

Ta strona została skorygowana.
—  213  —

mienia, morderca mojego brata. Czyż ci nie dość na tem, że nas wtrąciłeś w przepaść nędzy, jeszcze przychodzisz natrząsać się ze swojej ofiary!
— Mylisz się, Edyto — rzekł Braxley — nie jestem wcale twoim wrogiem, lecz owszem przyjacielem, być może nieco szorstkim i upartym, ale za to wiernym i szczerym. Wysłuchaj mię tylko spokojnie a ręczę ci że zmienisz zdanie.
Tu przedstawił jej, w jakiem znajduje się niebezpieczeństwie, dostawszy się w moc zawziętych nieprzyjaciół białego plemienia; że on tylko jeden może ją wyswobodzić z rąk Indyan, że chętnie poniesie największe ofiary dla jej wykupienia, byle tylko jego żoną została. Braxley, malując żywemi barwami okropność położenia Edyty i ofiarowując się wyzwolić ją z nieszczęścia, był pewien, że z chęcią przyjmie jego usługi. Zawiodła go jednak nadzieja.
— Nigdy nie zostanę żoną nikczemnego mordercy mojego brata — zawołała Edyta z największym wstrętem i pogardą — wolę raczej ponieść najokropniejsze męki. Precz z moich oczu! Nie zatruwaj mi ostatnich godzin życia twym widokiem.
— Nikogo nie zamordowałem — rzekł Braxley czelnie — a twój brat jest tak zdrów jak my oboje.
— Fałsz! Fałsz! — zawołała Edyta. — Alboż nie widziałam go zemdlonego, z ciężką raną w głowie z której obficie krew płynęła?
— Lekkie draśnięcie — odrzekł Braxley —