Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/230

Ta strona została skorygowana.
—  214  —

które zapewnie już się dotąd zagoiło. Nie przeczę jednak, że jest w mocy Piankishawa, wodza chciwego krwi białych. Lecz Indyanin ten jest pijakiem zawołanym i za parę beczek wódki odda mi Rolanda, byleś tylko przystała, droga Edyto, na nasze małżeństwo.
— O nigdy! Nigdy! — mówiła łkając, Edyta. — Mój brat pogardziłby mną, gdybym dla ocalenia nawet jego życia poślubiła nikczemnego zbrodniarza.
— A więc giń, zaślepiona dziewko! — zawołał Braxley wściekle, widząc, że tyle zachodów i kosztów marnie roztrwonił. — Sama sobie najokropniejsze męki gotujesz. Przepadnij!
— Bóg mię ocali — rzekła Edyta.
— Cha! cha! cha! — zaśmiał się mocno nikczemnik. — Spodziewaj się pomocy od Boga, dobrze na tem wyjdziesz. Bóg nie ma czasu ujimować się za głupiem stworzeniem, które depcąc swoje szczęście szydzi z jego łaski.
Zaledwie wyrzekł te słowa bluźniercze, kiedy nagle dwa ramiona silne i żylaste objęły go uściskiem niedźwiedzia. W mgnieniu oka leżał na ziemi z piersią przygniecioną ciężkiem kolanem, z gardzielem ściśniętym kleszczami żelaznych palców. Przed oczyma błysnął mu nóż krwawą łuną odbitego płomienia a głos cichy ale dobitny szepnął:
— Jeden ruch, jedno słowo, a zginiesz!
Niespodziewany ten napad prawie pozbawił Braxleya przytomności; przestrach odebrał mu od-