dawno jeszcze dręczyły cię wyrzuty sumienia na wspomnienie śmierci Rolanda, teraz zaś zapewniasz mię skwapliwie, z wielką obojętnością, że umrze.
— Prawda — odpowiedział Daniel — lecz pamiętaj, że poprzednio ja go wydałem w ręce Indyan, więc śmierć jego na mnie ciążyła. Teraz sam dobrowolnie wpadł w ich ręce, cóż mnie więc obchodzi, alboż ja go tu przywabiłem?
Objaśnienie to uspokoiło Braxleya. Przez jakiś czas rozmawiali jeszcze obydwaj o dziwnych wypadkach tej nocy, poczem rozeszli się do swoich mieszkań.
Na drugi dzień od samego świtu panował ogromny ruch w osadzie indyjskiej. Więźniowie słyszeli co chwila to strzały, to jakieś okrzyki tryumfu lub zgrozy, a często do ich uszu dochodziło nazwisko Dżibbenenosaha, Ducha Puszczy. Wracały oddziały wojowników osagskich z wyprawy przeciwko białym. Jedni przywozili łupy, zdobyte w osadach bladych twarzy; inni powracali pobici a doniesienia o śmierci wojowników, poległych w wyprawie, wywoływały wycia i narzekania Indyan. Jedna z gromad doniosła Wenondze o znalezieniu Piankishawa wraz z dwoma towarzyszami, zamordowanymi przez Ducha Pu-