Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/250

Ta strona została skorygowana.
—  232  —

się to nie wróci ani naprawi. Powiedz mi raczej, czy masz ochotę wydobyć się z rąk czerwonych skór?
— Ty mi powiedz raczej, jeżeli możesz mię uwolnić, jaką naznaczasz cenę za wyzwolenie mnie i Edyty?
— Otóż pierwsze rozumne słowo, jakie wyrzekłeś. Dobrze więc, zacznijmy się układać; jeżeli przyjmiesz moje warunki wszystko pójdzie jak z płatka.
— Mów.
— Naprzód maleńkie objaśnienie. Trzeba ci wiedzieć kapitanie, że się wcale nie nazywam Daniel Doe, ale James Atkinson. Że to ja porwałem Klaryssę Iverton, którą stryj twój, a przyjaciel jej ojca, uczynił w pierwszym testamencie swoją generalną dziedziczką.
— Jakto, więc dziewczę to nie zginęło w płomieniach?
— Uchowaj Boże — odpowiedział Atkinson. — Na żądanie Braxleya, plenipotenta twojego stryja (za co, nawiasem powiedziawszy, zapłacił mi wcale licho), porwałem trzechletnią dziewczynkę i umknąłem z nią na pogranicze. Dla zatarcia śladów dom, w którym z ochmistrzynią swoją mieszkała spalił się, baba się upiekła, ale dziewczyna ocalała.
— Cóż się z nią stało? — zapytał ciekawie kapitan.
— Ba, to długa historya. Chowała się i przy mnie i nie przy mnie, ale wkońcu sprzykrzyło