Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/268

Ta strona została skorygowana.
—  248  —

łych i huku ich broni. Wkrótce z trwogą poznał, że okrzyki nie tylko pochodzą z przerażenia i zadziwienia, lecz mieszają się do nich coraz wyraźniejsze i okropniejsze groźby i przekleństwa.
Wtem drzwi się szeroko rozwarły i wpadł Daniel Doe, wybładły i pomieszany.
— Kapitanie — krzyknął — przyjmuj moje warunki i ratuj swoje życie! Cała wieś w najokropniejszem wzburzeniu, chcą was pomordować, nikt nie zdoła powstrzymać rozjuszonych!
— Co się stało? Na miłość Boską, mów!
— Piekło się rozwarło! — odpowiedział Doe z przerażeniem. — Dżibbenenosah, Duch Puszczy zjawił się w nocy w osadzie i zabił Wenongę we własnym domu, przy własnem ognisku. Groźny wódz indyjski leży martwy i oskalpowany w swej chacie, a czarnoksiężnik zniknął, zapewne uwolniony przez Ducha Puszczy. Czy słyszysz wycia Osagów? Dyszą oni wściekłością i żądzą zemsty, trwogą i okrucieństwem; chcą was pomordować, rozedrzeć w sztuki, spalić!
— Czyż niema nadziei ratunku? — zapytał Roland, którego krew ścięła się w żyłach na odgłos coraz okropniejszych krzyków Indyan.
— Tylko jedna — odparł Doe. — Przyjmij moje warunki a umrę albo cię wyswobodzę. Prędzej, prędzej! Czy słyszysz ryk tygrysów?
— Co?! Ja miałbym hańbą Edyty okupywać życie? Nigdy!
— Ależ, człowieku, oni cię zamordują! Kapitanie, decyduj się stanowczo i szybko!