Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/271

Ta strona została skorygowana.
—  251  —

Wenongi, napełniając powietrze żałosnymi jękami. Nakoniec tłum rozstąpił się, a z wigwamu wyszło kilku Osagów niosących zwłoki Czarnego Sępa okropnie zeszpecone.
Za niemi wypadła żona Wenongi z rozpaloną żagwią w ręku. Rozepchnęła tłum i stanąwszy przed trupem męża, przez chwilę wpatrywała się w głowę, pozbawioną skóry na czaszce, z takim bólem i wściekłością, jak tygrysica w trupy kociąt swych poduszonych przez myśliwców. Poczem wydawszy dziki wrzask, który rozległ się po całej wsi, zaczęła machać żagwią dopóki ta żywym nie buchnęła płomieniem i jak furya puściła się ku środkowi placu na czele rozżartego tłumu, odpowiadającego na jej wrzaski szalonem wyciem.
Na jej widok tłum otaczający pale wojenne rozstąpił się. W pośrodku u palów uwiązani byli dwaj biali, ręce ich przykrępowano ponad głowami, kilkunastu dzikich zajmowało się zdzieraniem z nich sukien. Inni gromadzili chróst, słomę kukurydzaną i inne palne materyały. Jednym z białych, jak łatwo domyśleć się, był Ralf Slackpole, drugim Roland Forrester. Otaczające ich tłumy, a szczególnie rozżarte megery indyjskie, nie mogły się doczekać rozpoczęcia męczarni. Żona Wenongi czekając na ukończenie stosu wstrząsała żagwią z niecierpliwością, ażeby go jak najprędzej rozpalić.
Pomiędzy tak licznym tłumem me znalazło się ani jedno litościwsze serce. Nikt, począwszy