Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/278

Ta strona została skorygowana.
—  258  —

zastępy nieprzyjaciół. Odparci ze wszech stron zmuszeni zostali cofnąć się na plac główny i tu ostatnią walkę stoczyć. Puste więc miejsce około dwóch palów po zgonie Toma Bruce’a nagle popoczęło się napełniać pierzchającymi Indyanami i ścigającymi ich białymi. Gromadki wojowników ścierały się z sobą, a kobiety i dzieci jękiem rozpaczy napełniały powietrze, szukając schronienia w krzakach i wigwamach przed zajadłością zwycięzców.
Osadnicy a mianowicie też świadkowie śmierci Toma, mordowali dzikich bez litości. Ralf pochwycił topór, porzucony na ziemi i rzuciwszy się na najbliżej znajdujących się Osagów, rozdzielał pomiędzy nich ciosy z zadziwiającą szybkością. Około palów nie pozostał nikt, oprócz pułkownika, Ryszarda, Rolanda i Edyty. Widok Bruce’a, rozpaczającego nad zwłokami syna, rozrzewnił tak serca dwu młodych ludzi, iż wcale nie byli usposobieni w tej chwili do toczenia okrutnej walki, ani nawet wiedzieli, co się około nich dzieje.
— Teraz nie czas opłakiwać naszych najdroższych. Do broni! — zawołał nagle pułkownik wskazując gromadkę dzikich wojowników, którzy parci przez swych przeciwników uciekali prosto ku miejscu gdzie znajdowała się Edyta.
Ujrzawszy trzech białych, stojących przy palach, postanowili przynajmniej osłodzić sobie chwilę zgonu zamordowaniem dziewicy i jej obrońców.
Trzej mężczyźni, wystąpiwszy przed Edytę,