Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/282

Ta strona została skorygowana.
—  262  —

i niewątpliwie byliby go poczęstowali kulą, gdyby nie zawołał zdaleka po angielsku:
— Przyjaciel! Sprzymierzeniec! Niech żyje Kentuky!
Biali nie wiedzieli, co o tem sądzić. Ubiór i uzbrojenie Natana, twarz utatuowana po indyjsku, czupryna w lewej ręce, skrwawiona kurzącą się krwią Wenongi i jego topór w prawicy z całą rękojeścią zbroczoną nadawały mu postać groźną. Oko błyszczało dziką zapalczywością, oblicze promieniało wyrazem tryumfu, krok dumny i rycerska postawa znamionowały wojownika, nawykłego do odnoszenia zwycięstw. Jakież było zdumienie osadników, gdy w nadchodzącym poznali Natana.
— Obozujecie tu najspokojniej i używacie wczasu, podczas gdy Osagowie pastwią się nad Rolandem i Edytą! — zawołał Natan grzmiącym głosem. — Do broni! Niema chwili czasu do stracenia. Naprzód, za mną!
Wszyscy, nie wyjmując pułkownika, osiwiałego w bojach żołnierza, usłyszawszy rozkazy Natana, wydane pewnym głosem wodza nawykłego do zwycięstw, usłuchali ich bezzwłocznie. Zwinięto obóz, jeźdźcy dosiedli koni a piechota podążyła za nimi biegiem. Natan prowadził wojsko z szybkością i pewnością, a znając dokładnie miejscowości uszykował je tak, że jak widzieliśmy zajęto odrazu wszystkie przystępy do osady i bitwa skończyła się klęską a nawet wyniszczeniem wojowników indyjskich. Natan walczył jak lew