Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/284

Ta strona została skorygowana.
—  264  —

— Lecz powiedz mi Natanie — mówił Roland, spoglądając z podziwem na pęk czupryn, które kwakier niósł w ręku — jak to się stało, że ty, tak cichy i skromny, ukrywający starannie swe czyny wojownicze, niesiesz tak jawniei otwarcie dowody swojego męstwa.
— Bracie! — odpowiedział Natan, spoglądając z pomieszaniem naprzód na pęk skalpów, a potem na Rolanda. — Nie są to oznaki męstwa, ale żałoby. To są włosy mojej matki, mej żony i dziatek. A tu! — dodał, wstrząsając z tryumfem czupryną Czarnego Sępa — dowód nie zwycięstwa lecz sprawiedliwości: to skóra, zdarta z czaszki ich mordercy. Lecz, bracie, nie mówmy o tem, znasz moją smutną historyę i nie rzucisz kamieniem potępienia na syna, męża i ojca, że pomścił swe najdroższe istoty. Teraz, gdy odzyskałeś swą własność, osiądź na niej ze swą ukochaną siostrą jak najdalej od tych stron krwawych. Uprawiaj rolę, szczep drzewa, pracuj, ale nigdy nie bierz się do oręża. Bo zaprawdę, najsprawiedliwiej nawet przelana krew ciąży na sumieniu. Zemsta zaślepia słabe serce człowieka, ale wierz mi, jest ona gorzka i bolesna, gdy ją spełnimy.
— Bóg ci przebaczy pomstę dokonaną na zbrodniarzu. Zasłużyłeś sobie na wdzięczność współrodaków zgładzeniem poczwary, która niezawodnie byłaby jeszcze niejedną rodzinę krwią i żałobą okryła.
— Dobry Natanie — prosiła Edyta — porzuć