Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/285

Ta strona została skorygowana.
—  265  —

włóczęgę w lasach, pójdź z nami, osiądź przy naszem ognisku domowem. Będziemy cię kochali, szanowali, pieścili, starać się będziemy wszelkimi sposobami ukoić twoje zbolałe serce.
— Nie, siostro moja — odpowiedział Natan smętnym głosem — nie dla mnie szczęście, nie dla mnie ognisko domowe. Straty, jakie poniosłem, są nie do wynagrodzenia. Pośród was czułbym się jeszcze nieszczęśliwszym i wam zatrułbym życie swą boleścią. Bóg przeznaczył mi głuche puszcze na mieszkanie. Szum odwiecznych lasów przemawia do mnie głosem najdroższych istot, które utraciłem. Tam zdaje mi się, że jestem niemi otoczony. Tam umrę. Zapomnijcie o nieszczęśliwym, a jeżeli serca wasze koniecznie zachować mają pamięć o mnie, to w modlitwach swych proście Najwyższego, aby nu przebaczył, że poważyłem się mścić krzywdy swoje i uprzedzać Jego sprawiedliwość.
— Natanie, pójdź z nami! — błagał Roland, ściskając go za rękę.
— Nie, nie — odrzekł tamten. — Dla mnie na tej ziemi niema ojczyzny ani przytułku. Nie pozostał mi nikt na świecie, ktoby witał wracającego z pola i ocierał znój na mem czole ręką miłości.
I głos jego drżał, usta kurczyły się konwulsyjnie, stłumione łkania wstrząsały piersią, a w oku łza zabłysła.
— Bywajcie zdrowi! — zawołał przerywanym głosem. — Niech was Bóg szczęśliwie poprowa-