Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/38

Ta strona została skorygowana.
—  28  —

Z pozoru więc Natan zasługiwał na przydomek krwawego, ale Roland przypatrzywszy mu się lepiej, nabrał przekonania, iż przezwisko to dawano mu chyba z żartu i na drwiny. Twarz tego człowieka, mogącego liczyć około czterdziestu pięciu do pięćdziesięciu lat, była zwiędła i znękana. Nos długi, cienki, nieco wykrzywiony, wysunięta naprzód broda i wązkie a zaciśnięte usta nadawały mu cechę człowieka, starzejącego się i zgryźliwego, ale w oczach malowała się dziwna słodycz, łagodność i pokora. Chód jego chwiejny i niepewny, postać zgarbiona wykazywały osłabienie i, patrząc nań, wnosić można było niemal z pewnością, iż człowiek ten pozwoliłby raczej skrzywdzić się każdemu, aniżeli komukolwiekbądź krzywdę wyrządzić. Nakoniec, pęk skór zwierzęcych, które sam dźwigał, zamiast obciążać niemi wychudłego konia, dowodził, że Natan miał serce litościwe i dobre.
Roland nie wiedział zrazu, czy ma się litować nad przybyłym myśliwcem, czy śmiać się z niego, jak to czynili inni, ale jakiś pociąg sympatyczny ku tej wątłej i zbiedzonej istocie powstrzymał rychło uśmiech szyderczy na jego ustach.
— No, Stackpole! — zawołał Tom na Ralfa — czyś się tak przeląkł Krwawego Natana, że już nie śmiesz ponowić swoich wyznań?
— Niechno tylko się zbliży — krzyknął Ralf rozżarty — a natychmiast połknę go ze skórą i kośćmi. Daję na to moje aligatorskie słowo!
— Nie pozwolisz przecie, pułkowniku, ażeby