miejscu, a może jej wcale już niema. Zobaczcie-no, moi drodzy!
— Niech żyje Krwawy Natan, pogromca aligatora z nad Rzeki Słonej! — krzyknęli chórem młodzi koloniści zanosząc się od śmiechu.
— W istocie pobiłeś mię na głowę — zawołał Ralf, wyciągając rękę ku Natanowi — mam dosyć i więcej nie pragnę. Wszakże nie przebaczę ci nigdy, że będąc tak zręcznym i silnym, nie chcesz walczyć w obronie swych ziomków z krwiożerczymi Indyanami i pomimo żeś mię pokonał, powiem ci otwarcie, że jesteś tchórz. — Potem, zwróciwszy się do pułkownika, Ralf dodał:
— Szlachetny gubernatorze! Zabierasz moją klacz, a nie troszczysz się o to, co ze mną będzie; spodziewam się przecież, że za bezinteresowność, z jaką zwracani pożyczonego konia właścicielowi, powinienbym przynajmniej dostać wzamian choćby najlichszą szkapę, naturalnie tytułem pożyczki.
— Dobrze — rzekł pułkownik — pożyczę ci konia, ale pod dwoma warunkami: najprzód, żebyś mi go zwrócił, a powtóre, żebyś nie ważył się zabrać którego innego; przykroby mi było gdybym został zmuszony tak walecznego męża oddawać w ręce sędziego Lyncha[1].
To rzekłszy, pułkownik zwrócił się do Natana, siedzącego na kłodzie drzewa, przed którym roz-
- ↑ Z powodu gwałtownych kradzieży i rozbojów, Amerykanie zaprowadzili u siebie tak zwane prawo Lyncha, na mocy którego złoczyńca schwytany na gorącym uczynku, zostaje natychmiast ukarany śmiercią.