stał padać, a wkrótce potem we wrotach palisady ukazał się Tom Bruce, prowadzący z tryumfalną miną Briareusa na uździennicy.
— Oto wasz koń, kapitanie — zawołał, spostrzegłszy Rolanda, stojącego przed domem pułkownika. — Zwierz to zanadto ognisty i nieuskromiony dla szanownego Ralfa; wysadził go z siodła i zanim miał czas na nowo go dosiąść, dopadliśmy nieboraka i odbili konia.
— Cóż się stało z Ralfem? — zapytał nadchodzący pułkownik.
— Tego z pewnością nie umiem powiedzieć, mój ojcze. Pozostawiłem go w lesie z moimi towarzyszami, którzy mieli ochotę z nim pomówić. Nie mogłem czekać na nich, wiedząc, jak Briareus jest pilnie potrzebny Rolandowi, ale zapewne wkrótce oni wrócą — dodał ze znaczącym uśmiechem — i doniosą ci o losach biednego Ralfa:
— Zdaje mi się — rzekł pułkownik — iż odtąd konie nie będą nam ginąć; ten urwisz zanadto zalazł nam za skórę, żebym się miał litować nad jego losem. Kapitanie! Jeżeli pragniesz dopędzić karawanę, nie masz chwili czasu do stracenia; dodam ci kilku naszych zuchów, którzy cię bezpiecznie odprowadzą na miejsce. Idź więc do siostry i nalegaj na nią, ażeby się spiesznie wybrała. Za chwilę do was powrócę.
Tymczasem niebo powtórnie pokryło się czarnymi obłokami, lunął deszcz z większą jeszcze niż wprzódy gwałtownością, błyskawice ognistemi
Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/50
Ta strona została skorygowana.
— 40 —