Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/58

Ta strona została skorygowana.
—  48  —

okropnej chwili włóczyć mię z sobą, jako przewodnika, kiedy ramię moje jest gdzieindziej potrzebne? Wszak widzisz, że droga idzie prosto, że niepodobna na niej się zbłąkać. Powiedz mi jako mężczyzna i żołnierz, czy nie mam słuszności oburzać się i niecierpliwić?
Zapytanie to ciężko dotknęło Rolanda, czuł słuszność wymówek przewodnika, ale zarazem i jego nieludzkość, odezwał się więc łagodnie:
— Bracie mój! Wiem ja najlepiej, czy w tych bezdrożach potrzebny mi, czy niepotrzebny przewodnik. Nie myślę cię jednak zatrzymywać. Jeżeli uważasz, że bez niebezpieczeństwa możemy dojechać do Górnego Brodu, tedy opuść nas i pośpiesz na pomoc twoim braciom.
— Wasza droga pójdzie wprost w tym samym kierunku, jak dotąd, rozpoznacie ją z łatwością po nacięciach na drzewach. Jedźcie śmiało, niech was Bóg prowadzi!
To rzekłszy, spiął konia ostrogami i puścił się galopem napowrót, a zanim Roland mógł przyjść do siebie z podziwienia, już zniknął w gęstwinie lasów. Kapitan zrazu rozjątrzony nikczemnym postępkiem przewodnika, wkrótce się uspokoił, widząc, że Edyta ucieszyła się z jego odjazdu.
Wiedząc, że teraz sam już tylko na sobie polegać musi, Roland starał się jak najdokładniej przypomnieć sobie objaśnienia, dawane mu przed odjazdem przez pułkownika i miał nadzieję, że idąc za niemi nie zbłądzi z drogi. Należało tylko