Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/60

Ta strona została skorygowana.
—  50  —

przewodnika i byłam pewna, że was opuści. A że droga nie jest wyraźna, zwłaszcza że dzisiejsza ulewa musiała zatrzeć ślady karawany, więc puściłam się za wami, aby w złym razie pospieszyć wam z pomocą.
— Lecz jakże, doprowadziwszy nas na miejsce, dostaniesz się z powrotem do osady? — zapytała Edyta z pewną niespokojnością, lękała się bowiem czy Telie nie trwa w zamiarze narzucenia się jej na sługę.
— Pozwolicie pojechać mi z sobą tylko do osady Żakson. Tam mam znajomych, z którymi przy zdarzonej sposobności zabiorę się napowrót. Nie lękaj się, pani, nie pozostanę przy tobie wbrew twojej, woli.
— Prowadź nas więc w imię Boże, — rzekł Roland — spieszmy się tylko moja mała, bo czas ulatuje szybko, a pora już bardzo spóźniona.
Usłyszawszy to, Telie ochoczo poskoczyła naprzód. Reszta osób spieszyła za nią truchtem, spodziewając się w krótkim czasie dosięgnąć brzegu rzeki.
W pół godziny polem stanęli na łysinie leśnej, w pośrodku której znajdował się dąb, zgruchotany uderzeniem piorunu. Pułkownik mówił Rolandowi, że w tem właśnie miejscu droga rozchodzi się na dwie odnogi, z których jedna do Górnego, druga do Niższego Brodu prowadzi. Telie skierowała się w lewo, a wtedy Roland, pochwyciwszy cugle jej konia, zawołał: