ale zamiast spodziewanych wrogów, ujrzał całkiem dla siebie nowe a dziwne widowisko.
Pod ogromnym bukiem, siedział na koniu młody człowiek, w czerwonej poszarpanej bluzie. Ręce miał skrępowane w tył powrozem, na szyi zaś zadzierzgnięte w pętlę rzemienne puślisko od strzemion, którego drugi koniec umocowany był do grubej gałęzi bukowej, wznoszącej się ponad nim. Nic dziwnego, że nieszczęsny wydawał rozpaczliwe okrzyki, gdyż za pierwszym gwałtowniejszym skokiem konia musiałby opuścić siodło, dotąd ściskane kolanami i byłby zawisł na puślisku. Nie miał więc innego ratunku, jak tylko trzymanie konia młodego i pierzchliwego, który lada chwila mógł się wyrwać z pod niego.
Stąd to pochodziły owe krzyki rozpaczliwe, pomieszane z wzywaniem Stwórcy i upominaniem konia, ażeby stał spokojnie.
W straszliwem tem położeniu musiał się już oddawna ten nieszczęśliwy znajdować, gdyż suknie jego przemokłe były od deszczu, a twarz podbiegnięta czerwono i oczy, wysadzone na wierzch, rzucające spojrzenia błędne i wyrażające śmiertelną trwogę, świadczyły, że niespokojność konia, z trudnością powściągana nadludzkiemi wysileniami jeźdźca, narażała go już kilkakrotnie na uduszenie.
Skoro nieszczęsny dostrzegł kapitana, jęki jego rozpaczliwe zamieniły się w okrzyk radości.
— Bogu Najwyższemu niech będą dzięki — zawołał. — Ach spiesz! Spiesz co żywo, zacny