Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/72

Ta strona została skorygowana.
—  62  —

bie i powiedz mi, czy w istocie Indyanie znajdują się w lesie?
— Są, są! Pięciu ich! Jeden... szósty leży tam pod drzewem, strzeliłem do niego, nie wiem, czy go trafiłem... potem oni sypnęli do mnie ognia... wszakże musiałeś słyszeć. Tu ich tylko pięciu... ale tam, na drodze do Górnego Brodu, cały las się roi od czerwonych skór.
— Co?... Na drodze do Górnego Brodu?... Czyliż tam nie napotkałeś gromady wychodźców?
— Spotkałem ich, ale nie w tej stronie; przeprawiali się przez bagniska na drodze ku stacyi Żackson. Niegodziwcy okłamali mię, zapewniając, że w lesie niema ani jednego Indyanina, tymczasem gdzie tylko spojrzysz, wszędzie migają pomiędzy drzewami te czerwone szatany.
— O panie! — zawołała Telie Doe. — Wszakżem cię zaklinała, żebyś jechał drogą wiodącą do Niższego Brodu! Nie traćmy drogiego czasu, gdyż lada chwila pojawią się dzicy. Naprzód! Naprzód, jeszcze jest nadzieja ocalenia.
— Prowadź więc nas — rzekł kapitan do Telii — jeżeli tylko pewna jesteś, że nie zbłądzisz w tym gąszczu.
— Dobrze, poprowadzę was i mam nadzieję, że dzikim na myśl nie przyjdzie, żebyśmy mogli skierować się ku Niższemu Brodowi.
Wnet zapuścili się w gęstwinę. Za Telią jechała Edyta z murzynem, oglądając się co chwila na brata, na którego twarzy malująca się niespokojność świadczyła aż nadto o istniejącem nie-