stronę zadrżał, widząc pod drzewem rozciągniętego Indyanina, przysypanego w części zielskiem; z rozwalonej i obdartej ze skóry czaszki sączyła się jeszcze krew, szczątki strzaskanej strzelby, rozsypane dokoła trupa, nóż złamany i zgruchotana rękojeść siekiery wojennej okazywały, że nieznany pogromca nie zadowolił się śmiercią wroga, ale mścił się na broni jego. Ziemia zdeptana wokoło świadczyła, że wojownik indyjski dopiero po uporczywej obronie legł powalony.
Kiedy Roland pochyliwszy się nieco z konia nad trupem starał się odgadnąć w jaki sposób dziki został zabity, nagle drgnęły konwulsyjnie zwłoki Indyanina, skurczone palce rąk rozwarły się, skrwawiona postać dźwignęła się do połowy z ziemi, a potem wydając ciężkie westchnienie padła bez życia na wznak. Obecni ujrzeli na piersiach zabitego głębokie krwawe wcięcie w formie krzyża, a Telie przerażona do najwyższego stopnia zawołała drżącym głosem:
— Jego zabił Dżibbenenosah, Duch Puszczy!
Kapitan Roland z uśmiechem politowania spojrzał na Telię i zeskoczył do trupa, ażeby go lepiej obejrzeć. Dziwnem mu się zdawało to tylko jedno, jakim sposobem dziki mógł być zamordo-