Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/78

Ta strona została skorygowana.
—  66  —

wany tak blizko nich, gdy nie słyszeli najmniejszego odgłosu walki. W ramieniu prawem Indyanin miał ranę od kuli, lecz rana ta obyczajem dzikich była zatkana pożutem zielskiem, a powierzchowność jej okazywała, że ją musiał dawniej otrzymać. Śmierć nastąpiła wskutek cięcia siekierą w szczyt głowy, lecz najbardziej zastanawiało go, jakim sposobem wróg mógł podejść tak blizko Osaga, że go białą bronią zamordował. Chytrość, czujność i znana ostrożność dzikich nie pozwalały prawie przypuszczać, aby wojownik dał się podejść znienacka. W chwili gdy Roland nadaremnie usiłował rozwiązać tę zagadkę, uczuł dotknięcie ręki Telli, która mu pokazywała jakąś postać przesuwającą się w pewnem oddaleniu pomiędzy odwiecznemi drzewami. Przy zmierzchu zapadającym ujrzał on na wpół zamgloną osobę, wydającą się tak ogromną, iż łatwo można było ją wziąć za istotę nadludzką. Sunęła ona szerokimi krokami przez zarośla, ze schyloną głową, ku małemu czarnemu przedmiotowi, który toczył się przed nią, jakby drogę wskazując.
Z początku zdawało się, iż dziwne to zjawisko dąży wprost ku gromadce podróżnych, wkrótce jednak skręciło w bok, idąc za śladem poprzedzającego je zwierzęcia i szybko zaczęło się oddalać. Roland pragnął koniecznie dowiedzieć się kto to był taki i wskoczywszy na konia rzucił się za niknącym cieniem, wołając z całego gardła:
— Hej, hola! Człowieku! Przyjacielu! Duchu Puszczy! Zatrzymaj się i odpowiadaj!