Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/80

Ta strona została skorygowana.
—  68  —

przed chwilą tam pod drzewem trupa, ale mam nadzieję, że im z łatwością ujść potrafimy.
— Bracie, nie jest to tak łatwo, jak myślisz odrzekł Natan — i bądź przekonany, że wkrótce z nimi się zetrzesz.
— Przynajmniej nie teraz, gdyż mam nadzieję, że nas na dobrą drogę wyprowadzisz. Przedewszystkiem objaśnij mię, gdzie się znajdujemy?
— Jeżeli jeszcze kwadrans będziesz jechał w tym kierunku — mówił kwakier — to dostaniesz się do Górnego Brodu, kędy Indyanie zrobili zasadzkę.
— O Boże! — zawołał przerażony Roland — więc tyle drogi zrobiliśmy napróżno i jedynie dlatego, aby dostać się prędzej w ręce zbójców?! O, jakże Bóg łaskaw, że cię do nas sprowadził. Zaklinam cię na wszystkie świętości, doprowadź nas do Niższego Brodu lub też napowrót do osady, z której jedziemy, lub wreszcie gdzie chcesz, byle tylko te biedne dziewczęta ocalić od zguby. Wszak widzisz, że nie znając tych okolic, nie mogę dalej ich prowadzić.
— Zrobiłbym to jak najchętniej — rzekł Natan z zakłopotaniem — tylko, że to...
— Przecież nie dozwolisz, żeby je zamordowano — mówił Roland błagalnie. — Ty tylko jeden możesz nas ocalić!
— Bracie — rzekł kwakier z pokorą — wiesz, że jestem człowiekiem lękliwym i spokojnym. Bardzo łatwo może się zdarzyć, że spotkamy Indyan,