Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/82

Ta strona została skorygowana.
—  70  —

gdyż Indyanie otaczają nas wokoło odpowiedział Natan.
— Bądź spokojny — rzekł z pogardą Roland — nie będę cię zmuszał do walki, tchórzu; żądam tylko od ciebie, ażebyś w razie spotkania się z Indyanami starał się uprowadzić kobiety. Ja i moi towarzysze będziemy odwrót zasłaniać i jeżeli zajdzie potrzeba, potrafimy umrzeć w ich obronie.
— Chociaż jestem człowiekiem cichym, kochającym pokój i brzydzącym się rozlewem krwi, jednakże nie mam wam za złe, że chcecie walczyć zabójczą bronią i pozbawiać życia ludzi, mających prawo to samo, co i wy, używania darów ziemskich. Lecz — mówił dalej z zakłopotaniem — sam nie wiem co czynić dalej, w którą puścić się stronę, gdyż jak powiedziałem, dzicy otaczają nas dokoła. Cukierku, mały Cukierku — dodał, zwracając mowę do psiny — nie umiem sobie poradzić; powiedz mi, co ty myślisz o tej sprawie?
— Na Boga! — zawołał zniecierpliwiony Roland. — Czy zmysły straciłeś, żeby tracić czas drogi na gawędzie z bezrozumnem stworzeniem?
— A któż ci powiedział, że zwierzę nie posiada rozumu? — odezwał się Natan poważnie. — Nikt nam tu lepiej poradzić nie może od tej psiny. Nie znasz mojego Cukierka i gdybyś go znał, nie wyrażałbyś się o nim tak pogardliwie; nieraz w chwili, gdy nie wiedziałem co począć, on mi życie ocalił. Patrz co robi; śledzi ślady i kręci ogonem, czegobyśmy ani ty, ani ja nie potrafili.