Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/84

Ta strona została skorygowana.
—  72  —

puściłem się za wami; jeżeli zaś powiodło mi się was odszukać, to zawdzięczam jedynie wzgardzonemu przez ciebie Cukierkowi.
— Zdaje mi się, że droga, którą nas prowadzisz, wiedzie do Górnego Brodu — zauważył Roland — udajmyż się w przeciwną stronę.
— Nie myślę wcale usłuchać twej rady — rzekł myśliwiec chłodno. — Cukierek chce, ażebyśmy tą drogą szli dalej. Potrzeba koniecznie postępować w ślady Indyan, jeśli nam życie miłe.
— Czyś zmysły stracił? — krzyknął Roland — więc chcesz nas wydać w ręce morderców? Uchodźmy raczej w głąb lasu, dopóki jeszcze droga wolna.
— A któż ci powiedział, że jeszcze długo pozostanie wolną? — rzekł Natan. — Powtarzam ci, że Indyame wkoło nas otaczają. Na północy około brodu zaczaili się dzicy, od zachodu bystre i głębokie nurty rzeki zagradzają nam ucieczkę, ze wschodu dążą krwi chciwe hordy Osagów. Jedyny nasz ratunek w kierunku południowym: dążąc w ślad pięciu Indyan, wiemy kogo mamy przed sobą i możemy się wymknąć wrogom; gdy tymczasem udając się w inną stronę podajemy się sami w ręce zbójców.
— Jednak jakim sposobem zdołamy się wymknąć tym pięciu łotrom?
— W razie gdyby się zwrócili, ukryjemy się w gąszczu i przepuścimy ich koło siebie, a potem jadąc naprzód nie będziemy mieli wrogów ani przed, ani za sobą.