potrzymania, a sam naśladując przykład Natana, z tą samą co i tamten ostrożnością doczołgał się aż do miejsca, w którem leżał myśliwy.
Poza wzgórzem był las tak bardzo rzadki, iż można było widzieć daleką przestrzeń okolicy, o ile temu nie przeszkadzała noc zapadająca. Na samym krańcu widnokręgu Roland dostrzegł kilka ciemnych postaci postępujących jedną linią za sobą, bez najmniejszego szelestu, ale dosyć szybko i dążących w kierunku miejsca gdzie nasi dwaj znajomi leżeli na czatach. Postaci tych było pięć, a Roland z łatwością rozpoznał w nich Indyan.
— To są dzicy — szepnął do Natana.
— Tak, Osagowie — odpowiedział kwakier i dodał zimno: — zamordują oni ciebie i twoje kobiety i obedrą z głów waszych czupryny, jeżeli nie zdołamy ich podejść.
Ogień męstwa błysnął w oczach Rolanda i mimowolnie zacisnęły się jego pięści, jakby do walki.
— Jest ich tylko pięciu — rzekł on — a konie nasze nazbyt są strudzone całodziennym pochodem, ażebyśmy zdołali uchodzić długo przed dzikimi.
— Zgadzam się zupełnie na to, coś powiedział, tembardziej nie zdołamy uciekać z wystraszonemi kobietami przed tą gromadą wilków.
— Nie będziemy więc próbowali ucieczki — zawołał Roland odważnie. — Od godziny suną się za nami te jadowite węże; znam tylko jeden sposób powstrzymania pogoni.
— Bracie mój! Niema środka wstrzymania
Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/87
Ta strona została skorygowana.
— 75 —