Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/92

Ta strona została skorygowana.
—  80  —

ście prznajmniej, że umiecie uciekać: najstosowniej więc będzie opuścić las bez walki.
Podczas tej narady Indyanie, którzy zgubiwszy ślad orszaku Rolanda, szli ku wzgórkowi, zatrzymali się nagle. Jeden z nich skinieniem przyzwał innych idących łańcuchem i wskazał im odnaleziony przez siebie ślad. Naówczas porozumiawszy się z sobą na migi, stanęli jeden za drugim jak wprzódy i zmieniwszy kierunek poszli w odległą stronę wzgórza, którą towarzystwo przebywało jeszcze przed spotkaniem się z kwakrem.
Skoro ten ujrzał zmieniony pochód Indyan, szepnął do Rolanda:
— Wracaj natychmiast do swoich towarzyszy, a skoro ci dam znak, przesuń się szybko przez grzbiet wzgórza, ażeby cię Indyanie nie dostrzegli. Spiesz się!
Roland widząc, że nie można odważyć się na stoczenie bitwy z Indyanami, usłuchał bez wahania rady Natana. Skoro doszedł do gęstwiny ukrywającej orszak, przekonał się, iż powątpiewanie jego o męstwie Colbridge’a i Cezara było aż nadto słuszne, obydwaj bowiem drżeli z trwogi i przerażenia.
— Musimy uchodzić — rzekł do Edyty, spoglądając z pogardą na obydwu mężczyzn. Cierpliwość i jak najgłębsze milczenie może nas ocalić.
Po chwili na dany znak przez Natana, całe towarzystwo przesunęło się szybko poza wzgórek w kierunku zupełnie przeciwnym pogoni indyjskiej.