Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/96

Ta strona została skorygowana.
—  84  —

jest pewny, bracia moi, a jeżeli woda zamacza nieco sukienki niewiast, to niechże pamiętają o tem, że nóż Indyanina, zdzierającego skórę z czaszki, nierównie gorsze robi plamy.
— Prowadź nas tylko stary puszczyku! — odezwał się pierwszy raz Colbridge — nie boję się twej wody, a mój koń pływa doskonale, jak kaczka.
— Jeżeli tak — odrzekł Natan — to może mi pozwolisz wsiąść za siebie.
Colbridge nie miał nic przeciwko temu skromnemu żądaniu przewodnika i właśnie Natan zabierał się wsiąść na konia, kiedy Roland spostrzegł, że i Cukierek nie ma chęci zamaczać swojej sierści, gdyż zaczął pana swego lekko drapać w łydkę i skowyczeć cicho, jak gdyby domagał się, żeby go wziął za siebie na konia. Jakież było zdziwienie Rolanda, gdy ujrzał, że Natan, migiem błyskawicy zeskoczywszy z konia, zaczął się z największą niespokojnością oglądać wokoło.
— Cukierku — szepnął Natan, głaszcząc psinę — twój węch jest lepszy od moich oczu; wszakże nie chcesz, ażeby w twoich oczach Indyanie pomordowali te biedne kobiety.
— Co to jest? — zapytał Roland z niespokojnością — co ty mówisz o morderstwie?
— Mów ciszej — odpowiedział kwakier — i spojrzyj na drugą stronę rzeki, czy nie widzisz światła pomiędzy skałami?
— I owszem, dostrzegam światełko podobne do błędnego ognika.