Ona chodzi po ryneczku,
A on stoi przed sienią,
Kamrat mu ją pokazuje:
Teraz idzie twoja miła.
Dla Boga cię proszę, bracie,
Nie pokazujże mi ją,
Boch ja ci już dawno p’adał
Że ją już nie miłuję.
A czemuś ją pierwéj wystał,
A teraz ją nie możesz,
Kiedy z tobą po wieczorach
Po spacerach chodziła?
Widzi miesiąc, widzą gwiazdy,
Wielach nocy nie spała,
Jeno na cię pod okienkiem
Szczérém sercem czekała.
Otworzone były wrota
Do serduszka mojego,
A terazki są zawarte, —
Już nie wléziesz do niego!
Jest w ogrodzie biała róża,
Ja jéj tam rwać nie mogę;
Miłowałach raz jednego,
Już go teraz nie będę.
Miłowałach go serdecznie,
W sercu swojém nosiła;
Po wielech się nie doznała,
Że ta miłość fałszywa!
On szedł ze spaceru do dom,
A jam przed sienią była,
Chłopcy na mnie ukazują:
Oto stoi twa miła!
Spuścił kłobuk do samych nóg,
Oczy spuścił na ziemię:
O wierzcie mi, kamradkowie,
Ja jéj wystać nie mogę.
Teraz mnie wystać nie możesz,
Piérwéjś ku mnie chodzował;
Jam po ciebie nie posłała,
Byś mi w sercu przebywał.
Ach coś ja za nieszczęśliwa,
Coch cię w sercu nosiła!
Nigdych o tém nie myślała,
Że twa miłość fałszywa.
Wie to miesiąc, wiedzą gwiazdy,
Wielech nocy nie spała,
Jak ja na twą szczérą miłość
W myślach moc budowała.
Góro, góro, wysokaś jest, —
Ma dziéweczko dalekaś jest,
Oddalonaś za górami, —
Więdnie miłość między nami.
Więdnie, więdnie aż uwiędnie,
Niéma w świecie dla mnie żadnéj,
Niema żadnego pocieszenia
Dla mnie już do znalezienia.