Jasineczku mój,
Wianekeś mi wziął!
Kogożeś się radził?
Kochanko ciebie,
Jak Bóg na niebie,
Gdych cię odprowadził.
Gdybych ja była
Tam na téj łące
Siana nie grabiła,
Nie byłaby ja
Przy téj studzience
Wianka utraciła.
Kochaneczku mój,
Wianekeś mi wziął!
Kogoś się poradził?
Kochanko ciebie,
Gwiazdy na niebie,
Jak cięm odprowadził.
Kiebyś nie była,
Kiebyś nie była
Do karczmy chodziła:
Nie byłabyś téż,
Nie byłabyś téz
Wianka utraciła.
A nie w karczmiczce,
A nie w karczmiczce,
Ech go utraciła:
Jeno na łące
Przy téj studzience,
Gdziem siano grabiła.
Trza było grabić,
Trza było grabić,
Ale wiedzieć jako?
Trza było grabić,
Trza było grabić
Od miłego daleko.
O grabiłaćech ja,
O grabiłaćech ja
Od niego z daleczka;
Ale mię wołał,
Ale mię wołał:
Pójdź ku mnie, dziéweczko!
Widzisz ty, dziéweczko,
Widzisz ty, dziéweczko,
Kozłowski[1] zamek?
Tam będę płacić,
Tam będę płacić
Twój zielony wianek.
Choćbyś mi ich nasuł,
Choćbyś mi ich nasuł
Jak maku drobnego,
Nie zapłacisz mi,
Nie zapłacisz mi
Wianka zielonego.
- ↑ Kozłów, wieś.