Pij, braciszku, pij,
Będzie ci lepiéj;
Bo ci téż nic nie mają,
Co wina nie pijają
Pij, braciszku, pij,
Będzie ci lepiéj!
Posłuchajcie, wy pijacy,
Co pijecie we dnie w nocy,
Z łaski waszéj posłuchajcie
I na mą rzecz[1] pozór[2] dajcie!
Czasem od picia nie mogę
Ani téż chodzić nie umiem;
Trzeba mi ludzi ku temu,
Coby mnie wiedli do domu.
A jak mię na dwór wywiedą,
Zda mi się iż ze mną jadą;
Ludzie zewsząd wyglądają,
Myślą, iż niedźwiedzia mają.
Jak ja przyjdę ku méj sieni,
Daję progom pozdrowienie;
Żonka moja już mię wita:
Psem ożartym, tak mi czyta.
Legnę ja se z cielętami,
Oblizą mię językami;
Bez śmiechu się to nie dzieje,
Kto mię ujzdrzy to się śmieje.
Rano rychło, kiedy wstaję,
Od słabości cały mdleję;
Oglądam się, gdzie gorzałka, -
To już dawno próżna szklanka.
Zabieram się ku harędzie,
Żonka moja z kijem idzie,
Po plecach mię pokłupuje,
Djabłami mię traktyruje.
Jak ja włażę do harędy,
Witają mnie stolne rzędy:
Pijże kmotrze, pijże bracie,
Jego żonce téż podajcie!
Ona im się wymówiła,
Iż nie będzie z nimi piła:
Nie róbcie mi gorliwości,
Bo ja i mam doma dości.
Dzieci doma, te chcą chleba,
Onemu gorzałki trzeba;
Bo to nieszczęsne kamrajstwo
Przywiedzie go w liderajstwo.[3]