W Krapkowicach w mieście
Tam szlachcianek dości,
Które już nie wiedzą,
Jakoby się nosić,
Choćby się i żydom zastawić,
Gdyby jeno piękne szaty sobie sprawić.
Jak muzyka zagra,
To nadstawi ucha,
Urwałaby się
Choćby i z łańcucha,
I dotąd tańcuje
Aż się już zmorduje.
Do kościoła dzwonili,
Panienki się stroiły,
A ja niebożątko
Kolébię dzieciątko.
Nie będę go kolébać,
Ale mu będę śpiéwać,
Koléb go ty sama,
Coś jest jego mama.
Któżby was dziéwczęta
Nie miłował,
Gdyście są jakby was
Wymalował.
Macie oczka czarne,
A białe ciało,
Jak gdyby z komina
Wyleciało.
Jak przyjdzie w pędziałek,
Po niedzieli,
Będziecie drzymały
Przy kądzieli.
Zapasczysko pod brzuchem,
A kapla za uchem,
Będziecie drzymały
Pod piecuchem.
Karczmarza cera,
Syn zagrodniczy,
Oba się zeszli
Nierobotnicy.
Piasek grabili,
Wodę wiązali,
Po téj robocie
Tydzień leżeli.
I zaszli oni
Do pana księdza,
Rozp’edzieli mu
Tę swoję nędzę.
A ksiądz im mówił:
Nie weźmiecie się,
Wezmę ja bata,
Rozjedziecie się.
I zaszli oni
Pod bożą mękę:
Ty, moja kochanko,
Podaj mi rękę.