Na Zawadzkich[1] polach słońce świéci,
Nadstawiał myśliwczyk sobie siéci;
Ej, jak nadstawił, tak szedł do dom,
Nie dopadł mu się tam ani ogon.
Cóż myśliwcze wąseś odął?
Czyli ja się tobie nie podobam? —
Ej, jak ich odął, tak ich spuszczę,
Ciebie ja, dziéweczko, nie opuszczę.
Świéć miesiączku, świéć mi pięknie
Do dnia samego;
Widziałam tam myśliwczyczka
Bardzo szwarnego.
Myśliwczyczku, czarne oczko,
Pięknie zaglądasz.
Ty dziéweczko, moja kochaneczko,
Oczka wycierasz.
O ja płaczę, lamentuję
O swą przygodę,
Miałamci ja złoty wianek,
Wpadł mi do wody.
Nie płacz, nie płacz, nie lamentuj,
Nie frasuj się oń,
Bo mamci ja dwóch łabętów,[3]
Popłyną ci poń.
Jeden mówi: Nie popłynę,
Nie umiem płynąć.
Drugi mówi: Ja popłynę,
Choćbym miał zginąć.
Łabęt płynie, wianek tynie
Do samego dna;
Aleś już ty, ma dziéweczko,
Wianka niegodna.