O cóż ci to idzie?
O te zgniłe kości,
Kędy się tylko obrócisz,
Wszędzie ich masz dości.
Choćby ich téż było,[1]
Jako w lesie szyszek,
To tu żaden nie jest taki
Jak ten nieboszczyczek.
Ach choćby ich było
Jako w lesie kiji,
O jużci taki nie będzie
Jak ojcowie chcieli.
A w Opolu na ryneczku,
Na kamienicy,
Tańcują tam cztéry panny,
Cztéry panicy.
Ale jedna, jedno jedna
Nie tańcowała,
Co swojego kochaneczka
W domu nie miała.
Wejzdrzyjcie wy, mamuliczko,
Nad Izbicki dwór,
Jeźli jedzie, czy nie jedzie
Kochaneczek mój?
Jedzie, córko, jedzie, córko,
Ale jedno sam,
Przed nim skacze i tąpluje
Jego siwy koń.
Otwierajcie, mamuliczko,
Széroko wrota,
Coby sobie kochanków koń
Nie otrzył złota.
Pościelcie wy, mamuliczko,
Pierzynę pod próg,
Coby sobie kochanków koń
Nie ucierał nóg.
O wiemcić ja ogródek
W polu malowany;
Podajże mi prawéj rączki
Na me wędrowanie.
A jedźże tam, jedźże,
Boże ci błogosław;
Jeno mi ty talareczek
Na trzewiczki zostaw.
A zostawiłcić jéj
Trzy talary bite;
Kupże sobie, ma kochanko,
Choćby złotem szyte.
Wyjechał do pola,
Koniczek truchleje:
Nawróć, nawróć, mój koniczku,
Kochaneczka mdleje.
Po cóżeś ty przyjechał
Mojéj matce na płacz?
Albo mi wróć mój wianeczek,
Albo mi go zapłać.
Naliczył jéj piéniążków
Na lipowym stole:
Obejrzyj se, ma kochanko,
Będzie to dość tyle?
- ↑ Porównać No. 36.
Grabarz.