Czerwona modra fijołka,
Opuściłać mnie kochanka.
Opuściłać mnie i ja ją,
Toć matuchniczka nie łają.
W Raciborzu na ryneczku
Siedzi panna w okieneczku.
Siedzi, siedzi, upłakuje,
Białe rączki załamuje.
Krasna panno, nie cniéj sobie,
Bo mnie gorzéj niźli tobie.
Bo ty dzieciątko uchowasz,
A potém go do ludzi dasz.
Ciebie biją a mnie łają,
Z miłości nas rozłączają.
A nas żaden nie rozłączy,
Tylko Pan Bóg wszechmogący.
W Raciborzu na ryneczku
Stoi panna w okieneczku.
Stoi, stoi, upłakuje,
Białe rączki załamuje.
Podajcież mi moje zrzadło:[1]
Jak mi moje liczko zbladło!
Gdym ja była prawą panną,
Chodziliście wszyscy za mną.
A teraz mię nie widzicie,
Iż kolébię małe dziecię.
Dwaj ptaszkowie ją cieszyli:
Nie płacz, dziéwczę, jedzie miły!
Jedzie, jedzie — już przyjechał,
Zlazł z koniczka i zapłakał:
Nie płacz, dziéwczę, nie wątp sobie,
Boć mnie gorzéj niźli tobie;
Boć mnie gorzéj z mym wianeczkiem,
Niźli tobie z dzieciąteczkiem.
Bo ty dzieciątko odchowasz,
A potem go do ludzi dasz;
A ja wianek nosić muszę,
Gdym go przyjął na swą duszę.
A gdy przyjdzie na sąd Pański
Mój wianeczek bardzo ciężki,
Będą drżały wszystkie żyły,
Żem ci, dziócho, nie był szczéry.
- ↑ Zwierciadło.