W Raciborzu na ryneczku
Siedzi panna w okieneczku.
Siedzi, siedzi, lamentuje,
Białe rączki załamuje.
Załamuje, zapłakuje,
Czarne oczka wycieruje.
O dziéweczko, nie wątp sobie,
Ciężéj mnie jest niźli tobie.
Ciężéj mnie jest z twym wianeczkiem,
Niźli tobie z dzieciąteczkiem.
Ty se dzieciątko wychowasz,
Między ludzi go sobie dasz.
Ja twój wianek nosić muszę,
Bom go przyjął na swą duszę.
Jak mi przyjdzie na sąd Pański,
Będzie mi mój wianek ciężki.
Jak nas sam Bóg sądzić będzie,
Wianek mi twój ciężéć będzie.
Jakci ja pojadę
I pomaszeruję,
Komuż cię, kochanko,
Komuż ofiaruję?
Komużby inszemu,
Jak temu na niebie?
Boć ja się nie wrócę,
Dziewczyno, do ciebie.
Jak się nie powrócę,
To ci będę pisać;
Ty będziesz płakała,
Ja nie będę słyszeć.
Nie będę czytała,
Nie będę płakała,
Boćżem ja się w tobie,
Jasiu, nie kochała.
Mamci ja swojego,
Ten co leży w grobie;
Damci ja go pięknie
Wymalować sobie.
Cóż po malowaniu
I po rysowaniu,
Kiedyś mnie ostawił
W ludzkiém obmawianiu!
Nie ostawiłem cię
Z pięciorgami dziatek;
Jenoch cię ostawił,
Jak różowy kwiatek.
Ten różowy kwiatek
W polu nie zaginie,
A te obmowiska
Bystra woda zmyje.