Strona:PL Rolland - Beethoven.djvu/103

Ta strona została przepisana.

jeszcze pogody dnia. Radość pozostaje radością; w smutku chowa się zawsze jeszcze nadzieja. Lecz po r. 1810 równowaga duszy załamuje się. Światło staje się dziwne. Z myśli najjaśniejszych buchają nagle mgły; pierzchają i skłębiają się nanowo; rzucają na serce cień melancholijny i kapryśny; czasem myśl muzyczna znika jakoby całkowicie, wypłynie z mgły raz i drugi, i tonie; jeśli jawi się w końcu dzieła, spada z wichurą. Wesołość nawet przybiera charakter cierpki i dziki. We wszystkich uczuciach jest przymieszka gorączki, trucizny[1]. Nawała rośnie w miarę jak zbliża się wieczór. I oto schodzą ciężkie chmury, obrzmiałe od błyskawic, czarne nocą, burzami brzemienne — chmury początku Symfonji Dziewiątej. — Nagle, gdy huragan szaleje właśnie najmocniej, mrok rozprasza się, noc zdarta jest z niebios, dzień mocą aktu woli odzyskuje swoją pogodę.

  1. O, jakże pięknem jest życie! Życie moje jednak zatrute jest (vergiftet) nazawsze. (List do Wegelera z 2 maja 1810 r.).