Jakkolwiek tak smutne były lata dzieciństwa Beethovena, zachował dla nich, dla miejsc, w których upłynęły, rzewne i melancholji pełne wspomnienie. Zmuszony do porzucenia Bonn’u, do przepędzenia całego prawie życia w Wiedniu, w wielkiej, swawolnej stolicy o przedmieściach smutnych, nie zapomniał nigdy doliny Renu, nie zapomniał rzeki wspaniałej i ojcowskiej, „naszego ojca, Renu“ jak powiada, rzeki, tak żywej w istocie, że aż prawie ludzkiej, podobnej do jakiejś tytanicznej duszy, przez którą przepływają myśli i siły niezliczone. Nigdzie rzeka ta nie jest tak piękna, władna i słodka, jak w rozkosznym Bonn, którego umajone i ukwiecone ściany całuje gwałtownie, a z pieszczotą. Tu przeżył Beethoven pierwsze dwadzieścia lat życia; tu kształtowały się marzenia jego młodocianego serca. Karmiły je te łąki, omdlewające
na nim równie wielki wpływ, jak szeroki lot jego inteligencji artystycznej.