niemożliwa; wykazano to jasno. Był to straszak, który należy raz na zawsze wygnać z mózgów w wolnych państwach demokratycznych..
I rozwijał dalej ten temat...
Noc była pogodna, rozkoszna, zaciszna. Na polach odzywały się świerszczyki. Robaczek świętojański połyskiwał wśród murawy. Zdala słychać było turkot pociągu. Glicyny wydzielały swą woń upajającą. Krople wodotrysku spadały z cichym szmerem. Na niebie bez księżyca widniała świetlana smuga wieży Eiffel.
Obie kobiety weszły do pokoju. Maksym, zmęczony długiem siedzeniem, biegał w głębi ogrodu ze swoim młodym psem. Przez otwarte okna słychać było Rozynę, grającą na fortepianie, z nieśmiałem wzruszeniem, melodje Schumanna. Clerambault został sam, siedząc wygodnie na swoim fotelu plecionym z łoziny, pełen szczęścia, że żyje i że jest człowiekiem. Z wdzięcznością w sercu, wchłaniał w siebie słodycz tej cichej nocy letniej.
Upłynęło sześć dni.
Clerambault spędził popołudnie w lasku. Był podobny do mnicha z legendy. Leżąc u stóp dębu, mógłby z otwartą gębą słuchać śpiewu ptaka, a wiek upłynąłby mu, jak jeden dzień. Dopiero z nastaniem wieczora zdecydował się wrócić do domu. W przedsionku Maksym wybiegł na jego spotkanie, nieco blady, ale uśmiechnięty i zawołał:
— A więc, papo, stało się.
I zawiadomił go o najnowszych wypadkach: mobilizacja rosyjska, stan wojenny w Niemczech. Cle-