Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/030

Ta strona została skorygowana.

— Nie rozumiem... Jaurès... Cóż więc? Jaurès?... A, mój Boże!...
Maksym, powodowany tajną obawą, słuchał zdaleka tej rozmowy; przybiegł, by chwycić z rąk ojca słuchawkę, którą Clerambault upuścił z gestem rozpaczy.
— Hallo!... Hallo!... Co pan mówisz? Jaurès zamordowany!...
Okrzyki bolu i gniewu skrzyżowały się na drucie. Maksym słuchał szczegółów, które powtarzał swej rodzinie głosem urywanym. Rozyna przyprowadziła Clerambaulta do stołu. Usiadł przygnębiony. Cień niezmiernego nieszczęścia, jak starożytne fatum, zaciężył nad domem. Nietylko żal za przyjacielem ściskał serca — znikła jego twarz wesoła i poczciwa, jego ręka wyciągnięta do serdecznego uścisku, umilkł głos, który swym dźwiękiem rozpraszał chmury smutku... Znikła także ostatnia nadzieja ludów zagrożonych, jedyny człowiek, który mógł (tak sądzili przynajmniej z ufnością dziecięcą i wzruszającą) zażegnać nadciągającą burzę. Gdy on padł, jak drugi Atlas, runęły niebiosa.
Maksym pobiegł na dworzec. Chciał zasięgnąć wiadomości z Paryża i przyrzekał, że powróci w nocy. Clerambault został w samotnym domu, skąd widać było zdaleka, na ciemnem tle, światła stolicy. Nie ruszał się z krzesła, na które upadł w stanie odrętwienia. Katastrofa groźna zbliżała się: tym razem nie wątpił o tem; już nawet nastąpiła. Pani Clerambault nakłaniała go, by poszedł na spoczynek: nie chciał o tem słyszeć. Myśli jego rozsypały się w gruzy; nie mógł rozróżnić w nich nic stałego i pewnego, wprowadzić w nie ładu, iść za pewnym planem. Jego przybytek wewnętrzny runął; wśród kurzu, jaki się wznosił wśród gruzów, nie można było po-