Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/043

Ta strona została skorygowana.

nej niepokojem i gorączką. Odnośnie do nieprzyjaciela przyjął zasadę, że, „to, co najgorsze, jest zawsze niewątpliwe.“ Był prawie wdzięczny Niemcom, że mu dostarczali, swemi aktami okrucieństwa i częstemi pogwałceniami praw, gruntownego potwierdzenia owej zasady, którą, dla większej pewności, wypowiedział już z góry.
Niemcy szli mu w tem bardzo na rękę. Nigdy jeszcze żadne państwo w wojnie nie wydawało się bardziej pochopne do tego, by oburzyć przeciw sobie sumienie całej ludzkości. Ten naród apoplektyczny, który ginął od nadmiaru siły, rzucił się na nieprzyjaciela w szale pychy, gniewu i trwogi. Zwierzę ludzkie, puszczone wolno, zatoczyło, zaraz po pierwszych krokach, dokoła siebie koło grozy, szerzonej metodycznie. A ci, którzy je trzymali na smyczy, urzędowi jego kierownicy, jego główny sztab generalny, jego profesorowie wcieleni do pułków i pastorowie pod bronią, podniecali umiejętnie wszystkie brutalności, płynące z instynktu i przekonania. Wojna była zawsze i będzie zawsze zbrodnią. Ale Niemcy organizowali ją, tak jak czynią ze wszystkiem. Ujmowali w kodeks morderstwa i podpalania. A na to wszystko mistycyzm gniewny, na który się składali Bismark, Nietzsche i Biblja, wylewał swój wrzący olej. Zmobilizowano nadczłowieka i Chrystusa, aby świat zmiażdżyć i potem go odnowić.
Odnowienie rozpoczęło się w Belgji. Jeszcze za tysiąc lat będą o tem mówili. Świat przerażony był świadkiem piekielnego widowiska, jak stara cywilizacja europejska, licząca więcej, aniżeli dwa tysiące lat, padała w gruzy pod barbarzyńskiemi i umiejętnemi ciosami wielkiego narodu, który był jej przednią strażą, pod obuchem Niemiec, bogatych w inteligencję, wiedzę i potęgę, a po piętnastu dniach