mu grzecznie swoje uznanie; wysławiał jego niezwykly talent, ale nie powiedział mu, że ta książka jest jego najlepszem dziełem; zachęcał go nawet, aby teraz, „skoro już złożył swoją daninę muzie wojny, napisał dzieło, płynące li tylko z poetyckiego marzenia i oderwane od związku z teraźniejszością“. Co chciał przez to dać do zrozumienia? Czy przystoi, gdy artysta przedkłada komuś swoje dzieło do podziwiania, powiedzieć mu: „Chciałbym czytać inne dzieło, któreby nie było do tego wcale podobne?“
Clerambault widział w tem nową oznakę smutnego braku patrjotyzmu, o który już dawniej posądzał Perrotina. Ten brak zrozumienia ostudził go do reszty wobec jego starego przyjaciela. Pomyślał sobie, że wojna jest wielkim probierzem charakterów, że poddaje rewizji wartość ludzi i różniczkuje ich. I nie sądził, by utrata takiego przyjaciela, jak Perrotin, nie była dość wynagrodzona nabytkiem przyjaźni Camusa i tylu innych nowych przyjaciół, niewątpliwie skromniejszych, ale o sercu prawem i gorącem...
A jednak w nocy miał niekiedy ataki duszności; budził się, zdjęty niepokojem; był z siebie niezadowolony i wstydził się... Czegoż właściwie? Czyż nie wypełniał swego obowiązku?
Pierwsze listy Maksyma były mu pokrzepieniem, kordjałem, którego jedna kropla rozpraszała niepokoje i trwogi. Żyło się z tego w długich przestankach, jakie następowały między poszczególnemi listami. Chociaż milczenie to napełniało rodzinę obawą, gdyż każda sekunda mogła być złowroga dla ukochanej istoty, to jednak ufność młodzieńca (którą