dziestokilometrowym marszem, niosąc na plecach swój worek i kąpać się w swoim pocie ośm do dziesięciu godzin; zwłaszcza byli zadowoleni, gdy spotkali nieprzyjaciela, aby położywszy się za spadzistem wzgórzem, odetchnąć nieco, strzelając z zasadzki na Niemiaszków... Ten mały Cyrano twierdził, że walka jest wypoczynkiem po marszu. Gdy opowiadał o jakiejś potyczce, można było sądzić, że był wtedy na koncercie lub w kinie. Rytm granatów, huk, z jakim padają i z jakim wybuchają, przypominały mu dźwięki boskiego scherza z Dziewiątej Symfonji. Gdy tylko komary stalowe, figlarne, gwałtowne, wściekłe i podstępne albo tylko pełne wdzięcznej swobody, zabrzęczały ponad ich głowami swoją muzyką powietrzną, doznawal wzruszenia podobnego, jak urwisz paryski, który wymyka się chyłkiem z domu, aby widzieć piękny pożar. Nie czuł wcale strudzenia. Dusza i ciało były rześkie i żwawe. A gdy zabrzmiało oczekiwane „Naprzód!“ każdy zrywał się jednym skokiem, lekki, jak pióro i pod gęstym deszczem, biegł do najbliższego uchroniska, pełen radości, jak pies, który wietrzy zwierzynę. Posuwano się na czworakach, czołgano się na brzuchu, pędzono galopem, będąc zgięty we czworo, robiono szwedzką gimnastykę wśród leśnych polanek... Wskutek tego zapominali, że nie mogą dalej iść, a gdy noc zapadła, mówili do siebie: „Patrzcie, już wieczór! Cóż właściwie zrobiliśmy dzisiaj?...“ Na wojnie, kończył ten młody kogucik galijski, jest tylko to przykre, co się robi w czasie pokoju, — marsze na wielkich gościńcach...
Tak mówili ci młodzi ludzie w pierwszych miesiącach wojenki. Żołnierze z nad Marny wyrażali się w ten sposób o wojnie, która się posuwała naprzód. Gdyby to było dłużej trwało, byłaby ta wojna wskrzesiła rasę bosaków z okresu rewolucji, którzy, wyru-
Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/060
Ta strona została skorygowana.