na nim, jak groźba straszliwa, — to odkrycie kłamstwa wewnętrznego zmiażdżyło go.
Rozyna Clerambault aż do chwili obecnego kryzysu pozostawała w cieniu. Życie jej wewnętrzne było nieznane innym i prawie jej samej. Ojciec jej miał o niem zaledwie słabe pojęcie. Żyła pod skrzydłami gorącego, egoistycznego, dławiącego przywiązania rodzinnego. Nie miała wcale przyjaciółek, ani towarzyszek rówieśnic. Rodzice stawali między nią a światem zewnętrznym; przyzwyczaiła się rosnąć w ich cieniu, a gdy, wyrósłszy na młodą dziewczynę, chciała się stamtąd wymknąć, nie śmiała, ani nie umiała tego uczynić. Czuła się zakłopotana, gdy tylko wyszła poza obręb swej rodziny i nie miała władzy nad swemi ruchami, mogła zaledwie mówić; uważano ją za nic nie znaczącą. Wiedziała o tem i cierpiała z tego powodu, albowiem była ambitna. Wychodziła zatem jak najmniej z domu i zostawała najchętniej u siebie, gdzie była prosta, naturalna, milcząca. To milczenie nie pochodziło z jakiegoś odrętwienia myśli; powodem jego była gadatliwość innych. Ojciec, matka, brat byli rozmowni; jej mała osóbka zaś, przez przeciwieństwo, zamykała się w sobie. Ale mówiła sama z sobą.
Była wysoka, szczupła, o kształtach młodego chłopaka, miała piękne jasne włosy, których pukle spadały jej na twarz, usta duże i poważne, dolną wargę nieco wydętą w punktach zetknięcia się z drugą, oczy szerokie, pogodne o spojrzeniu niepewnem, brwi delikatne i zgrabnie zarysowane, podbródek pełen wdzięku. Piękna szyja, szczupła, piersi, bioder prawie żadnych; ręce nieco czerwo-