Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/132

Ta strona została przepisana.

wzruszał się wcale. Tak jest, tak się dzieje, zawsze tak było. Jedni są stworzeni na to, aby cierpieć, drudzy nie. Niema gór, bez dolin. Wojna wydawała mu się niedorzeczna. Nie byłby jednak ruszył palcem, aby jej zapobiec. W jego poglądach kryła się fatalistyczna bierność ludu, który na ziemi galijskiej osłania się pełną ironji niedbałością o los, owem hasłem rowów strzeleckich: „Nic sobie z tego nie robić!“ — I było w tem także nieco owego fałszywego wstydu, właściwego Francuzom, którzy niczego się tak nie boją, jak śmieszności i raczej odważyliby się dwadzieścia razy na śmierć dla rzeczy niedorzecznej, którą sami za taką uznają, aniżeli na szyderstwo z powodu uczynku, choćby nawet rozumnego, ale niezwykłego. Chcieć sprzeciwić się wojnie znaczyłoby tyle, co stanąć w drodze piorunowi. Gdy grad pada, niema na to innej rady, jak tylko starać się, jeżeli to możliwe, zasłonić swe okna, a następnie obejrzeć plon zniszczony. A potem znów się zaczyna to samo, aż do następnego gradu, aż do następnej wojny, aż do końca życia. „Nic sobie z tego nie robić.“ Nie przychodziło mu nawet nigdy na myśl, aby jeden człowiek mógł zmienić drugiego.
Clerambault oburzał się w głębi duszy na tę rezygnację bohaterską, a zarazem niedołężną, która może słusznie zachwycać klasy uprzywilejowane, albowiem one jej zawdzięczają swoje istnienie, ale która czyni z rodu ludzkiego i z jego tysiącletniego wysiłku beczkę Donald, ponieważ cała jego odwaga, wszystkie jego cnoty i trudy zużywają się na to, aby pięknie umierać... Ale gdy oczy jego wróciły się na ten szczątek człowieka, który leżał przed nim, ogarnęła go litość niezmierna. Co mógł robić, czego mógł chcieć, ten nędzarz nieszczęśliwy, ten symbol ludu kaleczonego i posyłanego na rzeź? Tyle wie-