Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/133

Ta strona została przepisana.

ków cierpi i broczy się we krwi własnej przed naszemi oczyma, a my, jego bracia szczęśliwsi, nic mu nie dajemy, oprócz niedbałej pochwały z daleka, która nie zakłóca wcale naszego spokoju i zachęca go dalej czynić to samo. Jakąż pomoc przynosimy mu? Ani czynami, ani nawet słowami. Owoce swobodnego rozwoju myśli, który zawdzięczamy jego ofiarom, zachowujemy dla siebie; nie śmiemy dać mu ich do kosztowania, boimy się światła, lękamy się bezwstydnej opinji publicznej i władców chwilowych, którzy wołają: „Zgaście je! Wy, którzy macie światło, starajcie się, by go nie było widać, jeżeli pragniecie, aby wam je wybaczono!...“ — Dość tej podłości! Kto będzie mówił, jeżeli nie my? Drudzy umierają z kneblem w ustach...
Cień cierpienia przemknął po twarzy rannego. Oczy utkwił w suficie. Usta jego duże i wykrzywione. uporczywie zamknięte, nie dawały już żadnej odpowiedzi. — Clerambault oddalił się. Był zdecydowany Milczenie ludu na łożu agonji skłoniło go do mówienia.

CZĘŚĆ TRZECIA.
I.

Clerambault wrócił ze szpitala do domu i zamknąwszy się w swoim pokoju, zabrał się do pisania. Pani Clerambault próbowała raz wejść i z pewnym niepokojem zapytywała go, co robi. Możnaby sądzić, że jakaś rzadka intuicja u tej poczciwej kobiety, która nigdy nie domyślała się niczego, budziła w niej niejasną trwogę z powodu tego, co jej mąż zamierza uczynić. Udało mu się obronić się w swem odoso-